mikołajka rośniącego nad brzegiem Bałtyku i na wydmach wykopywać, ani wyrywać, ani też całkowicie lub częściowo ucinać, lub też zrywać. Natrafioni będą ze § 34 ustawy polnej ukarani». Między jednem a drugiem oświadczeniem urzędowem o takiem brzmieniu można było wówczas napotkać nietylko w papierach publicznych, w gazetach, a nawet w pismach literackich takie «mikołajki», że sama istota bytu zbiorowego wołała o instytucyę jakąś, któraby «natrafionych» pociągała do odpowiedzialności przed trybunałem nieskażonej polszczyzny. W tej sprawie nie wystarcza doraźne skarcenie przez purystę językoznawcę, lecz konieczna jest stała i pilna praca około języka narodowego w mowie, piśmie i tworzywie, przedsięwzięta przez samych ludzi pióra. Oprócz nieskazitelności języka wskazywałem w swem pisemku inne ważne zadania, nad których realizacyą owa instytucya miała pracować. Być może, iż nazwa sama — «akademia» — była nieszczęśliwie wybrana, za obszerna i drażniąca. Nie chodziło jednak ani o haftowane fraki i kapelusze z koguciemi piórami, ani o rozdawnictwo pasportów do krainy nieśmiertelności, lecz o organizacyę i zorganizowaną pracę. Pismo moje owoczesne nie wywołało echa i zostało jako głos donkiszota, wołającego sobie na puszczy, zapomniane nie tylko ze względu na warunki życia państwowego, nie sprzyjające powstaniu podobnego organu, lecz także ze względu na niechęć do pracy w tym kierunku samychże piszących, — poetów, dramaturgów, prozaików, estetów, historyków literatury i wszystkich innych pracowników, w sposób twórczy lub umiejętny orzących naszą jałową niwę.
Strona:PL Żeromski-Elegie i inne pisma literackie i społeczne.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.