Ręce za lud walczące sam lud poobcina.
Imion miłych ludowi lud pozapomina.
Wszystko przejdzie. Po huku, po szumie, po trudzie
Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie.
Gdybyżto «cisi»!... Ale oto obok tego gmachu, obdartego z niewolniczej skóry, która bezcześciła piękne dzieło ofiarnika w najwyższym stylu, Stanisława Staszica, obok tego domu — dziwoląga nad dziwolągi, który tylko w dzisiejszej Warszawie może egzystować, — mkną z hałaśliwem porykiwaniem setki najwspanialszych, najbardziej europejskich, czy amerykańskich automobilów, wiozące dobrze lub źle urodzonych powojennych magnatów. Cuchnącym gazem zatruwają płuca ubóstwu, biegnącemu za zarobkiem i trudem, a błotem ulicznem obryzgują, na rogu gmachu — dziwoląga, szafki z książkami, które Kasa im. Mianowskiego wydała. W żadnem oku nie spłonie duma, w żadnem sercu nie zapali się postanowienie, ażeby z tym czerepem rubasznym w stolicy wolnego państwa raz skończyć, ażeby szlachetne formy dawne, wyśnione, pomyślane i utworzone przez Staszica wskrzesić na nowo. I tak oto sterczy w samym środku wielkiego miasta ten istny obraz i symbol Polski dzisiejszej. Zewnętrzna powłoka i skorupa niewoli zdarta została, lecz wewnętrzna treść wynurzyła się oto na światło i widomie stoi przed naszemi oczyma. Jeżeli nie razi nikogo z magnatów tej ziemi dom, gdzie mieści się Kasa im. Mianowskiego, ta forma zewnętrzna, to cóż mówić o rozumieniu wewnętrznych celów, zamierzeń i prac tej instytucyi? Nie jestże próżną stratą czasu «odwoływanie się» do tych cudzoziemców w ojczyźnie, do