Strona:PL Żeromski-Elegie i inne pisma literackie i społeczne.djvu/239

Ta strona została uwierzytelniona.
NIECH ŻYJE ZIEMIA SPISKA![1]

Gdy Polska w ciężkiej chwili swoich dziejów nie mogła sobie z nawałą sprzeczności poradzić, gdy musiała się targać wśród zamachów i intryg wrogów zewnętrznych, Austrya pierwsza wyłupała podstępnie ze świętej polskiej korony perłę najozdobniejszą: — Ziemię Spiską. Przepiękny Poprad, którego brzegami wędrował w prawieku święty Świerad, wyrosły z pośród ludu polskiego, jako róża z pośrodka cierni, zdążając do swych pustelni, przy ujściu wód popradowych do Dunajca i dunajcowych do Wisły, — przepiękny Poprad niosący wsze wody wysoko-tatrzańskie do naszej Wisły i do naszego morza, — stał się rzeką cudzą, jakby mu kazano w górę popłynąć bystremi falami, a od wieków i na wieki polski lud Spisza, od macierzystego podhalan szczepu oddarty, popadł w madziarską niewolę. Trzebaż temu ludowi wspominać, ile w ciągu półtorawiecznej niewoli wycierpiał? Madziar, — tyran jeden z najgorszych na ziemi, — usiłował wydrzeć mu język ojczysty, zakazywał samej nazwy Polaka. Ani jednego napisu w ojców języku, ani jednego dźwięku matczynej gwary w piśmie lub druku. Ale żyła w zakolu ubogcih siół święta mowa ojczysta, takasama jak

  1. NIECH ŻYJE ZIEMIA SPISKA! Pierwodruk w Pamiętniku Towarzystwa Tatrzańskiego za lata 1919—1920 (Kraków, 1920) w dodatku pod tytułem Nie damy Spisza (str. 7—9).
    W sprawie stosunków polsko-czeskich zabierał Żeromski głos jeszcze później w artykule Głos na żądanie, ofiarowanym zamiast wywiadu pismu Český Deník (w Pilznie) i drukowanym w tem piśmie 1 stycznia 1924 r. (Nr. 1) w przekładzie A. B. D[ostala]. Wobec tego, że polski tekst tego artykułu się nie zachował (albo może tylko wydawca nie zdołał do niego dotrzeć), podajemy go tutaj we wtórnym przekładzie — z czeskiego. Wiadomość o tym artykule, uzyskanie jego czeskiego tekstu i pomoc w tłumaczeniu zawdzięcza wydawca p. Bogumiłowi Vydrze.
    GŁOS NA ŻĄDANIE

    [Dawne i długie są dzieje czesko-polskiego braterstwa. Zaczyna je i wiąże stułą wiecznego związku w pomroce czasów postać pełna cudownego blasku, najwyższy symbol ducha chrześcijańskiego na rubieży tysiącoleci naszej ery — święty Wojciech. Jego ofiara i śmierć na dalekiej północy — ostateczny wynik żywota tak niepojętego dla dzisiejszego rozumu — znalazły przecież w Polsce zrozumienie powszechne i zupełne w warstwie ludzi najbiedniejszych, pośród prostego ludu. Najczęściej używane i najpospolitsze tam imię to właśnie owa rodowa nazwa czeskiego Sławnikowica, który z domami królewskiemi był spokrewniony.
    Stary język polski, samoswój, wyrastający ze swych szeroko i daleko rozprzestrzenionych narzeczy, zawiera dwa tysiące wyrazów czeskich. Są to kwiaty nadobnej mowy czeskiej, która na dworze pierwszych Jagiellonów była potocznym językiem szlachty, dworzan, najbliższego otoczenia królewskiego, — mistrzynią pierwszych przekładaczy Pisma i wzorem dla pierwszych pisarzy usiłujących wysłowić się po polsku. Różnemi idąc drogami, nieraz zderzając się z sobą, albo znowu nic nie wiedząc o sobie w ciężkich godzinach swojego istnienia, dwa narody, czeski i polski, znalazły się w przebiegu dziejów we wspólnem austrjackiem więzieniu. Ten los zbliżał je w pewnych okresach, w innych oddalał od siebie, albowiem nieraz ściany więzienia rozdzielają skazańców w różnych celach zamkniętych, wywołując przytem i ten nieprzewidziany skutek, że skazaniec staje się pomocnikiem strażnika więzienia. Naogół wszelako Polska — pod względem gospodarczym i społecznym zaniedbana i zacofana — w końcu stulecia dziewiętnastego była uczennicą Czech, intensywnie koło swego rozwoju pracujących i znakomicie oświeconych. Jak niegdyś, na początku i w bujnym rozkwicie mocarstwowego swego bytu, wypożyczyła sobie była z Czech wiele idej, przynoszących jej odrodzenie i światło, tak również uczyniła i w dobie najnowszej. Czechy — drugi po Norwegji naród w Europie co do oświaty powszechnej, kroczący w tym względzie na czele wielkich nawet mocarstw świata, — świeciły Polsce znakomitym przykładem i wzorem, a narodowe i społeczne ich organizacje nader często bywały bodźcem do tworzenia takich samych u nas. Wiele bardzo czarów ze źródła czystego piękna czerpała Polska w Czechach, i niejeden klejnot podziwiała w skarbnicy ich sztuki.
    Zdawałoby się tedy, że te dwa narody po cudownem wskrzeszeniu swej politycznej egzystencji, które oczy nasze widziały na końcu wielkiej wojny światowej, podadzą sobie wolne dłonie i już na wieki pójdą razem, ręka w rękę.
    Niestety! Inaczej się stało. Polska, która wytrzymała i przeżyła wszelkie obce zabory swych ziem, tak mocne i niezłomne, jak były rosyjski, pruski i austrjacki, i która ze wszystkich była wyswobodzona, — żyje dziś jeszcze pod zaborem — czeskim. Ani jeden wolny Czech nie podlega panowaniu polskiemu, ani jeden dom czeski nie leży w granicach Polski. A tymczasem sto tysięcy Polaków znosić musi panowanie czeskie. Zmierzyłem własną stopą doliny i ścieżki na górach otaczających Jaworzynę, spoglądałem własnemi oczyma na całą tę ziemię i na jej potoki, pasmami swemi i siklawami spieszące do Wisły, rozmawiałem językiem swoim własnym, narzeczem pradawnem a wiecznie młodem, z góralami, którzy ze wsi szczerze polskich na północy Tatr pędzą stada swoje do tych gór, — wiem przeto, że mówię tu czystą prawdę. Jakież są tedy czeskie prawa przyrodzone, moralne, narodowe, historyczne do tych miejsc? Bez wątpienia, politycy, zwolennicy wojujących stronnictw i różni mężowie stanu znajdą swoje dowody i odpowiedzą mi słowem szorstkiem i może pogardliwem. Ale ja nie do nich wołam, lecz do tych przyjaciół duszy mojej, których od młodości czciliśmy i miłowali w Polsce, jak braci naszych w duchu, — do poetów, do niepraktycznych czcicieli prawdy, do sprawiedliwych i prawdomównych dzieci bożych, z ducha św. Wojciecha wyszłych, którzy piszą jedynie dla piękna nigdy nie umierającego i wydają świadectwo prawdzie, gdziekolwiek ona jest. Czyż i oni sądzą, że nasi górale na północnem Tatr zboczu na zawsze zostać mają poza granicami wytęsknionej prawowitej swojej ojczyzny?]