Strona:PL Żeromski-Elegie i inne pisma literackie i społeczne.djvu/271

Ta strona została uwierzytelniona.

i żądzy wieczności, — a siódmym co do liczby w Europie. Na niebywałe wreszcie patrzymy widowisko: przypomniał sobie świat, ten, który imienia naszego już nie znał i miejsca pobytu nie widział na mapie, — że jesteśmy narodem. Przypomniał sobie nawet to, o czem nazbyt wielu z pośród nas samych zwątpiło, — a o czem mówili nam tylko wieszczowie, co widzieli w natchnionych swych przejrzeniach, i modlili się o tę «wojnę powszechną», — naszą przeszłość, chwałę, siłę i prawo do stu tysięcy lat bytu. Lecz nasza rzecz, jakkolwiek tak niesłychanie zależna od świata, nie jest nazewnątrz, lecz wewnątrz koliska. Sami musimy budować zrąb naszego domu. Wiemy wszyscy, że tylko niezłomna, niestrudzona, gwałtowna praca we wszystkich dziedzinach i moc jej skutków da nam to, co nam obca przemoc wzięła. Bez mała dwa miliony Polaków bije się ze sobą pierś w pierś w armiach wrogich. Byłoż kiedy na ziemi takie widowisko? Byłże kiedy tragizm rzeczy równie bezdenny? Lecz serce polskie nie pęknie od tego widoku, bo ono to zmierzyło najgłębszą otchłań niedoli i miało szczęście przeczuć jej kres.
Tysiąc z górą kościołów runęło w gruzy. Nie wznosi się już krzyż nad płaskim obszarem i nad białemi ścianami wioski. Jeżeli gdzie widnieje, to nad pospólną mogiłą żołnierzy, co z dalekich gór i obcych równin przyszli, ażeby w piaskach i błotach (których Moskal osuszyć ani zasiać nie dał), na «polskich» drogach (których Moskal nie dał w europejskie zamienić) — śmierć znaleźć. Lecz krzyż wzniesie się znowu nad równinami. Stanie i zabłyśnie na wieżach nowych kościołów. Wzniesie ów tysiąc kościołów lud polski swo-