Z oczyma przygasłemi od przepychu tajnych połysków starego bronzu, wielobarwnych marmurów, błękitu lapislazuli i migotania drogich kruszców kościoła idzie się przez amfiladę sal, przez chór laików, przez salę braci, przez sień pełną fresków aż do kaplicy, zwanej skarbcem, ponieważ w istocie zawarła w swych ścianach klejnoty bez ceny.
Kolorowe majoliki, wykwintne buazerye, stale ślicznie rzeźbione w drzewie, przywiezionem z Indyi, filary ścian z granitu, przywiezionego z Egiptu, basreliefy, posadzki mozajkowane marmurem żółtym sieńskim, zielonym i czerwonym greckim, czarnym i śnieżyście białym, — całość dostojna i niezrównana rodziła zachwyt, dochodzący do tak wysokiej granicy, że się przechylił na drugą stronę i stoczył w dół odrazy.
W głębi najbogatszej z tych sal, w skarbcu właśnie, wisi obraz. Oczy spoczywają na nim z ulgą, bo nareszcie nie jest przepychem, bogactwem, olśniewającą barwą. Jest czarny, jest głuchy, jak zmierzch ponurego dnia, którego głębia zatapia się w nieprzejrzanej nocy.
Leżą na ziemi zwłoki Chrystusa, nie zdjęte, nie ściągnione, lecz zaiste oddarte z krzyża. Jeszcze w le-
- ↑ MAGDALENA. Pierwodruk w miesięczniku warszawskim Sfinks z 1908 r. (zesz. 1). — Rzecz zastanawiająca, że ten utwór (jeden jedyny z drobnych utworów tego okresu) nie został wcielony ani do pierwszego, ani do drugiego wydania Snu o szpadzie. W bezimiennym wywiadzie z Żeromskim, zamieszczonym w Wiadomościach Literackich 6 stycznia 1924 r., jest wzmianka, że o Magdalenie «sam autor zapomniał»; nie wiemy, czy należy to rozumieć dosłownie, czy też może w ten sposób Żeromski wyraził niechęć do dawnego utworu.