minikańskie w Kamieniu nad Odrą, w Gdańsku, Elblągu, Królewcu, a nawet na wyspie Rugii. Był nawet w Danii i przeprawił się do Szwecyi i Norwegii. Następnie będąc na Rusi, założył w Kijowie nad Dnieprem klasztor. W czasie jego pobytu tamże napadli na miasto Tatarzy. Jacek wziął przeto w rękę monstrancyę z św. Sakramentem, aby wyjść z kościoła. Gdy zaś przechodził około alabastrowego posągu Najświętszej Panny, od tej figury doszedł go głos wyraźny: „Jakto, Jacku? Czy chcesz dopuścić, aby Mnie niewierni pohańcy znieważyli?“ „Nie mam tyle siły — odrzekł Jacek — abym Cię, święta Panno, mógł dźwignąć.“ Posąg bowiem był wielkich rozmiarów i bardzo ciężki. Wtem odezwie się po raz drugi Matka Boża: „Nie lękaj się, Syn Mój doda ci siły, abyś Mnie mógł wynieść z tego miejsca.“ Jakoż rzeczywiście niosąc jedną ręką monstrancyę pochwycił w drugą ów posąg, który mu się wydał tak lekkim, że bez wysilenia mógł go wynieść w miejsce bezpieczne. Przyszedłszy nad rzekę i nie widząc ni łódki, ni przewoźnika, wzniósł się myślą do Boga i poleciwszy Mu się, przeszedł suchą nogą na drugi brzeg rzeki. Była na tej rzece wyspa, na której żyli poganie oddający cześć bałwanowi. Jacek potrzaskał bożyszcze na drobne kawałki a bałwochwalców bijących przed nim pokłony, nawrócił wszystkich do wiary Chrystusowej. Wieść niesie, że owa alabastrowa figura Matki Boskiej zostaje dotąd w klasztorze Dominikanów w Przemyślu.
Nieutrudzony ten Apostoł zaszedł aż nad morze Czarne i zwiedził wyspy morza Egejskiego. Skierował potem swe kroki w kraj tatarski, a nawet doszedł do Tybetu i Chin, gdzie przez kilka wieków istniały ślady zaszczepionego przez niego chrześcijaństwa. Nic go nie odstraszało, ani niebezpieczeństwa podróży, ani głód, ani upały i zimna, gdy chodziło o pomnożenie chwały Bożej i wyrwanie ludzi z sideł grzechu.
Na Węgrzech istniał wonczas pogański naród Jazygów, znany z dzikości obyczajów i okrucieństwa. Jackowi udało się jednak kazaniami i własnym przykładem lud ten pozyskać dla wiary Chrystusowej.
I na niego przyszła nareszcie ostatnia godzina. Złamany pracą i osłabiony na siłach zachorował w dzień św. Dominika, fundatora Zakonu kaznodziejskiego, w siedmdziesiątym roku życia. W wigilię Wniebowzięcia Matki Boskiej zwołał wszystką brać klasztorną i w te do niej odezwał się słowa: „Mili bracia, dnia jutrzejszego rozstanę się z wami. W spadku pozostawiam to, com otrzymał od naszego św. Zakonodawcy, tj. pokorę, miłość wspólną i dobrowolne ubóstwo; tego przestrzegajcie.“
Przyjąwszy nazajutrz Sakramenta św., zaczął odmawiać Psalmy. Łzy mu stanęły w oczach, gdy mówił słowa: „W Tobie, Panie, pokładam nadzieję moją, niech nie będę zawstydzon na wieki.“ Gdy konał, cichym szeptem wygłosił słowa: „W ręce Twoje, Panie, oddaję ducha mego“, a dusza jego przeniosła się do krainy Niebieskiej.
Wkrótce po śmierci jego widziała jedna z zakonnic klasztoru położonego pod Krakowem jasny pas światła wznoszący się od kościoła św. Trójcy ku Niebu i Najśw. Pannę w towarzystwie wielu Świętych, wiodącą Jacka za rękę do krainy Niebieskiej.
Pochowany jest w kościele księży Dominikanów w Krakowie, gdzie dotychczas istnieje kaplica pod jego wezwaniem. Po śmierci zasłynął rozlicznymi cudami z których jeden tylko poniżej podajemy. Pewien młodzieniec, nazwiskiem Żegota, zabity został od konia. Gdy rodzice prosili świętego Jacka, aby mu u Boga wyjednał życie, Żegota ożył, a pytany, gdzie był dotychczas, odrzekł, że Jacek zaprowadził go do Nieba. — Stało się nadto za przyczyną tego Świętego 700 cudów, z których połowę zaprzysięgli wiarogodni świadkowie. Samych umarłych wskrzesił 54.
W roku 1594 zaliczył go Klemens VIII, Papież, w poczet Świętych Pańskich, a zakon Dominikański tak się w Polsce rozkrzewił, że wkrótce liczył 150 klasztorów.
Z opisu żywota świętego Jacka, nakreślonego tylko w najgrubszych zarysach, widzieliśmy dokładnie, jak niestrudzoną była gorliwość świętego Zakonnika w krzewieniu wiary Chrystusowej. Od lat młodzieńczych do najpóźniejszej starości nie ustawał on