ki i wyniósł go z natłoku. — Nieszczęśliwy koniec wyprawy, spowodowany wiarołomstwem Greków, niezgodą hetmanów i bezkarnością ciurów, sprawił Bernardowi wiele zmartwienia. Zwano go bowiem fałszywym prorokiem, zarzucano mu wyczerpanie funduszu krajowego, wyludnienie miast i oddanie na pastwę 200,000 wojska. Bernard milczał, modlił się i cierpiał; później dopiero wymknęły mu się przy pewnej sposobności słowa: „Jeżelić ludzie koniecznie szemrać muszą, niechże raczej szemrzą przeciw mnie, aniżeli przeciw Bogu.“
Zdziałał też święty ten Zakonnik wiele cudów, największym jednakże z nich był on sam; zbiedzony bowiem, wychudły, chorowity mnich, miał świat na swoje rozkazy, śmiało ganił nadużycia i nieporządki wobec monarchów, Papieży, Biskupów i książąt, kierował według swej woli licznym ludem, zapalał go do czci Boskiej, uciszał uniesienia i namiętności, a nigdy nie przekroczył granic nakazanych pokorą. Ogień poświęcenia i ofiarności zbyt rychło strawił słabe siły jego, a piękna jego dusza uleciała w Niebo w roku 1153 w sześćdziesiątym trzecim roku jego życia. Papież Aleksander III zaliczył go do Świętych i zezwolił na publiczną cześć jego w roku 1174.
Liczne pisma jego znamionuje szlachetna prostota i serdeczność, i z tego powodu nadano mu zaszczytny przydomek „doktora miodopłynnego“, a Papież Pius VIII przyznał mu tę nazwę w imię „Kościoła powszechnego.“
Ileż to razy słyszymy z ust oziębłych katolików słowa: nie mogę więcej czynić w sprawie zbawienia duszy, ani też nie mogę częściej chodzić na Mszę i do Komunii świętej i nie mogę w Niedziele i uroczystości słuchać kazań i nauk, bo nie mam czasu; liczne moje prace i zajęcia nie zezwalają na to. Jeżeli ktośkolwiek na świecie mógłby się tłómaczyć i uniewinniać w ten sposób, to chyba jedyny Ojciec święty, który ma na głowie sprawy całego Kościoła, rozkrzewionego po wszystkich częściach świata. Bernard napisał też list w tej sprawie do Papieża Eugeniusza III, dawniejszego ucznia swego, który tutaj, w dosłownem podajemy brzmieniu:
„Mój Eugeni, przemawiam do Ciebie z czcią i szacunkiem, który Ci się należy jako Głowie Kościoła, ale zarazem z tak szczerą przychylnością, z jaką przemawiać winien ojciec miłujący Twą duszę. Żałuję Cię, że masz tyle zajęcia i wierzę, że Cię to smuci i trapi, iż nie możesz oddać się więcej nabożeństwu i że doznajesz przeszkód w pobożnem rozpamiętywaniu. Ale jeśli przy natłoku rozlicznych zatrudnień nie pamiętasz o sobie, jeśli nie dajesz sobie czasu do rozmowy z Bogiem, nie zapominaj o tem, ile doznajesz przytem spustoszeń w duszy, ile zatwardziałości stąd powstaje, ile szkód stąd ponosisz. Cóż mi to za życie udzielać posłuchania od rana do wieczora, przyjmować i odczytywać prośby, godzić zwaśnione stronnictwa, słuchać ich skarg i zażaleń, sprawdzać akta kościelne i wygotowywać listy Apostolskie. Gdyby to przynajmniej było we dnie tylko, ale i noce nie są wolne od tych zatrudnień. Na Boga żywego, do czegoż życie takie ma doprowadzić? Gdzież tu jest podobieństwo pomyśleć o własnej duszy w zamęcie prac tak licznych i różnorodnych? Jeśli tak dalej całkowicie oddawać się będziesz podobnym zajęciom, jeśli nie zostawisz ani chwili czasu dla siebie, wtedy ostygnie w Tobie wszelka pobożność, myśl Twoja odwyknie od wznoszenia się ku Niebu, zobojętniejesz dla duszy Swej i zajdziesz tam, dokąd zajść nie myślisz. Zapytasz mnie „dokąd?“ Oto stwardnieje Twe serce, z twardem sercem zasiadać będziesz na Stolicy Piotra jak zatwardziały Faraon. Wiem, że sam to widzisz i opłakujesz niekiedy gorzko niepokoje połączone z dostojeństwem, które piastujesz; ale daremne będą łzy, daremne utyskiwania i westchnienia Twoje, jeśli nie ulżysz sobie zajęcia i nie poprawisz się. Odpowiesz mi może: „Tego uczynić nie mogę, gdyż urząd mój tego nie dopuszcza i cały świat spoczywa na mych barkach; moją powinnością jest trzymać bramę Niebios otwartą dla katolików, niewiernych i innowierców, a to wymaga nieustannej troskliwości i pracy.“ Słusznie i sprawiedliwie mój Eugeni! Ale pamiętaj o tem, że i Ty sam sobie bramę Niebios winieneś trzymać otwartą. Jeśli troszczysz się o wszystkich, winieneś się troszczyć i o siebie, i to najpierw o siebie. Na cóż