w Konstantynopolu, porzucono na brzegu biednego starca na igraszkę i poniewierkę rozbestwionemu motłochowi, w który wmówiono, że Marcin jest zbrodniarzem stanu, skazanym na śmierć. Potem wrzucono go do ciemnicy, gdzie przeleżał dni dziewięćdziesiąt i trzy. Sam w jednym z swych listów tak o tem pisał: „Nie dają mi ani ciepłej, ani zimnej wody do mycia; drżę z zimna i osłabłem do szczętu; nadto krwawa biegunka nie daje mi spokoju i nie mogę ustać na nogach, a każdy pokarm jest mi wstrętnym. Spodziewam się, że Bóg wszechmocny mnie wkrótce od tych mąk oswobodzi. Oby tylko raczył w mych prześladowcach wzbudzić żal serdeczny!“
Ażeby swe okrucieństwo upozorować blichtrem sprawiedliwości, ustanowił cesarz trybunał, złożony z samych dworaków. Ponieważ Papież nie mógł się utrzymać na nogach, chwyciło go pod ramiona dwoje żołdaków, ażeby stojąc (tego bowiem zażądał przewodniczący trybunału), wysłuchał aktu oskarżenia, składającego się z powyżej wymienionych zarzutów. Ojciec święty bronił się tak jasno i dobitnie, że świadkowie zamilkli, ale mimo to śmierć jego była już naprzód zawyrokowaną.
Rozpoczęło się tedy straszne i ohydne widowisko. Zdjęto bowiem z namiestnika Chrystusowego pallium, stułę, odzież aż do koszuli, którą podarto w drobne kawałki. Potem objęto szyję jego obręczą żelazną, okuto nogi w ciężkie kajdany i zawleczono przez ulice miasta do więzienia; przed skazańcem zaś kroczył kat z mieczem. Znęcanie się takie nad biednym i bezbronnym starcem obudziło w pospólstwie współczucie i oburzenie, przeto władze rządowe czuły się spowodowane do odłożenia kary śmierci na później. Z ust Męczennika słychać tylko było słowa: „Dzięki i chwała Bogu w Trójcy jedynemu.“
W więzieniu porzucili go siepacze na ławie spętanego, nagiego wystawionego na srogie zimno bez posłania, bez pożywienia, póki dozorca cokolwiek nie ulżył i nie złagodził jego położenia. Jeszcze dwanaście tygodni musiał przebyć w zamknięciu, poczem kazał go cesarz wygnać do Chersonesu taurydzkiego, dokąd odstawiano największych zbrodniarzy. Tam dokonał Święty życia pełnego udręczeń dnia 16 września. Przy grobie jego odzyskało zdrowie bardzo wielu chorych, a po śmierci cesarza przeniesiono jego zwłoki do Konstantynopola, następnie zaś do Rzymu.
Konstans II srożył się przeciw katolikom i splamił się krwią własnego brata, który był dyakonem, w chwili, w której tenże udzielał mu Komunii świętej. Dręczony wyrzutami sumienia, widział ustawicznie zabitego w sutannie kapłańskiej, podającego mu kielich pełen krwi i mówiącego: „Pij-że, bracie!“ Wyjechał z Konstantynopola, a przeprawiwszy się do Rzymu, złupił wieczne miasto, dopuścił się w Sycylii niesłychanych zdzierstw i bezprawi, a szalał dopóty, póki go w łaźni sługa nie zamordował.
Jednym z dowodów Boskości katolickiego Kościoła jest jego swoboda.
Swoboda ta jest potrzebną i niezbędną. Jezus Chrystus bowiem, dzierżący wszelką władzę na ziemi i w Niebie, ustanowił w dobroci i mądrości Swojej Kościół powszechny dla wszystkich ludzi, jako powszechną instytucyę zbawienia i powołał do niego wszystkie narody, aby jedną wiarą, jedną nadzieją, i jedną miłością wielbiły Boga. Któż może być rozumniejszy od Pana Jezusa, by mógł zmienić lub poprawić naukę Jezusa? Lecz nie tylko nikt nie ma tyle rozumu, ale co najważniejsza, nie ma tego upoważnienia, krom tych, do których rzeczono, że mają klucze Królestwa niebieskiego i cokolwiek zwiążą na ziemi, będzie związane i w Niebie, a cokolwiek rozwiążą na ziemi, będzie rozwiązane i w Niebie. Ich to jest rzeczą zarządzać, ustanawiać i czuwać nad tem wszystkiem, co się odnosi do wiary, do nabożeństwa i bronić tego nie orężem, ale mieczem słowa Bożego, bronić cierpieniem, ofiarą, a nawet życiem swojem. Jest to zadaniem i obowiązkiem naszego Kościoła, który jako dom, założony na skale opiera się wszelkim burzom i nawałnościom. — który jako wojsko uszykowane ma za wodza najwyższą głowę na ziemi i najwyższego, niewidzialnego i niepokalanego hetmana w Niebie, Jezusa Chrystusa, niewidzialną głowę Kościoła powszechnego, do którego wszyscy mogą i mają przystąpić i trwać