Strona:PL A Daudet Chudziak.djvu/114

Ta strona została przepisana.

wszakże, wybierając się do Pierrotta, Jakób rzekł do mnie z pewnem zakłopotaniem:
— Danielu, czy nie miałbyś ochoty {{Korekta|towarzyć|}towarzyszyć} mi tam? Sprawiłbyś im zapewne wielką przyjemność.
— Chyba żartujesz, mój kochany.
— No tak, ja wiem... salon Pierrotta to nie miejsce dla poety... ta gromada nieokrzesanych domatorów...
— Nie o tem myślę, Jakóbie, ale jakżebym mógł w takim ubraniu?...
— Ach prawda!... zapomniałem o tem, — i wyszedł jakby wielce ucieszony, że znalazł prawdziwy powód do zostawienia mię w domu. Ledwie zbiegł ze schodów, słyszę jak wraca i wpada do mnie zadyszany:
— Danielu, — mówi — a gdybyś miał buty i żakiet przyzwoity, poszedłbyś ze mną do Pierrota?
— Dlaczego nie? — odpowiadam.
— No, to już chodź... kupię ci co potrzeba i pójdziemy razem. Patrzałem nań ze zdziwieniem. Widzisz bo to koniec miesiąca, mam teraz pieniądze, — dodał, jak gdyby chciał mię przekonywać. Co do mnie, tak byłem uszczęśliwiony myślą, że dostanę nowy przyodziewek, że nie zwróciłem na ra-