Strona:PL A Daudet Chudziak.djvu/129

Ta strona została skorygowana.

gdy pewnej niedzieli wrócił bardziej ponury niż kiedy, postanowiłem, bądź co bądź, rozjaśnić tę kwestyę.
— Słuchaj Jakóbie! — Powiedz mi nareszcie, co ci dolega? — rzekłem biorąc go za obie ręce. — Więc nie idzie ci tam?
— No tak... idzie mi źle! — odparł biedny chłopak tonem pełnym zniechęcenia.
— Ale o cóż właściwie chodzi? Czy Pierrotte co zauważył? Czyżby on był przeciwny waszej wzajemnej skłonności?...
— O nie, wcale nie, Pierrotte nie przeszkadza w niczem... wiesz jak nas poważa, tylko ona nie ma dla mnie sympatyi i nigdy mieć jej nie będzie.
— Co za niedorzeczność, Jakóbie! Jak możesz wiedzieć, że ona nigdy wzajemną ci nie będzie... Czyś kiedy słówko jej o tem powiedział?... Nie, nieprawdaż?... Więc skądże takie wnioski?
— Ten którego ona lubi także nic jej nie mówił, i nie potrzebował nic mówić, aby być lubianym...
— Naprawdę, więc sądzisz że ten flecista?...
Jakób zdawał się mego pytania nie słyszeć.