Strona:PL A Daudet Chudziak.djvu/20

Ta strona została przepisana.

mne barki sunęły się z biegiem rzeki jedna za drugą, a flisacy wymijając nas śpiewali wesoło. Niekiedy statek okrążał wyspę porosłą trzciną i wierzbą. „To bezludna wyspa mówiłem do siebie i pożerałem ją oczami.
Pod koniec dnia trzeciego zdawało mi się że będziemy mieli burzę. Niebo się nagle zasępiło, gęsta mgła pokryła rzekę, na przodzie okrętu zapalono wielką latarnię, wobec tych wszystkich objawów serce poczęło we mnie dygotać. W tem ktoś obok rzekł: „Otóż i Lugdun!” Jednocześnie ozwał się duży dzwonek. Byliśmy w Lugdunie.
Niewyraźnie, przez mgłę, ujrzałem błyszczące światełka po obu wybrzeżach rozsiane. Wpłynęliśmy pod jakiś most jeden, potem pod drugi, a za każdym razem, olbrzymi komin maszyny pochylał się buchając kłębami czarnego dymu, sprowadzającego ogólny kaszel... Na statku powstał ruch. Pasażerowie szukali swych tłomoków, majtkowie klęli wytaczając baryłki. Rzęsisty deszcz moczył wszystkich.
Pośpieszyłem niezwłocznie przedostać się do mojej matki, starej Anny i Jakóba, którzy się znajdowali na drugim końcu pa-