rowca i oto wszyscy czworo stoimy przytuleni do siebie, pod rozłożystym parasolem starej Anny, podczas gdy statek stawał wzdłuż wybrzeża i rozpoczynało się wyładowywanie.
Zaprawdę, gdyby pan Eyssette nie był przybył na pomoc, nigdybyśmy chyba niepotrafili wydobyć się z tego zamięszania. Zbliżał się ku nam omackiem wołając ustawicznie: „Qui vive! qui vive!” Na to znane hasło wszyscy jednogłośnie krzyknęliśmy: „Amis!” doznając przytem niewypowiedzianej ulgi i radości. Pan Eyssette powitał nas pobieżnie, uchwycił jedną ręką mnie, drugą mojego brata Jakóba za rękę, a do kobiet rzekł krótko: „za mną” i ruszyliśmy. Czuliśmy że prowadzi nas mężczyzna!
Posuwaliśmy się z trudnością; było ciemno, most śliski. Co krok potykaliśmy się o jakieś skrzynie... Naraz rozdzierający, przeraźliwy krzyk dosięgnął naszych uszu: „Robinsonie, mój biedny Robinsonie!”
„O Boże!” zawołałem przejęty żalem, próbując wydostać rękę z dłoni mojego ojca, lecz on sądząc że się poślizgnąłem ścisnął ją jeszcze mocniej.
Nastąpił drugi, jeszcze przeraźliwszy
Strona:PL A Daudet Chudziak.djvu/21
Ta strona została skorygowana.