mówił szorstko pan Eyssette, jutro odjedzie rannym parowcem.
Pani Eyssette wydała głębokie westchnienie, Jakób stłumił płacz i na tem się skończyło... Oswojono się już z nieszczęściem w tym domu.
Nazajutrz po owym pamiętnym dnia, cała rodzina Eyssettów towarzyszyła chudziakowi do przystani. Szczególnym zbiegiem okoliczności wsiadał na ten sam statek, który przed laty przywiózł Eyssettów do Lugdunu. Tenże kapitan Génies i kuchmistrz Montelimart znajdowali się tam jeszcze. Naturalnie przywiodło to nam zaraz na pamięć ogromny parasol starej Anny, i papugę Robinsona, i kilka innych wydarzeń naszego wylądowania... Wspomnienia te rozweseliły nieco smutny odjazd i wywołały cień uśmiechu na usta pani Eyssette.
Nagle zajęczał wielki dzwon. Trzeba było jechać. Chudziak wydzierając się z objęć ukochanych, odważnie przekroczył kładkę...
— Trzymaj się dzielnie — wołał ojciec.
— Tylko nie choruj — mówiła matka.
Jakób chciał także coś powiedzieć ale nie mógł, dławiły go łkania. Chudziak nie płakał. Jak już wzmiankowałem poprzednio,
Strona:PL A Daudet Chudziak.djvu/38
Ta strona została skorygowana.