Strona:PL A Daudet Chudziak.djvu/52

Ta strona została przepisana.

Na to zawsze słodko uśmiechnięty pan Viot odpowiedział, że jest jaknajżyczliwiej ku mnie usposobiony i że najchętniej służyć mi gotów swemi radami; tylko klucze pozostały nieżyczliwe wcale. Trzeba było słyszeć jak brzęczały złowrogo: — Biada ci Chudziaku! biada! strzeż się... strzeż się!...
— Panie Eyssette — zakończył dyrektor, możesz pan odejść. Dziś przenocujesz jeszcze w hotelu. Bądź pan tu jutro o 8-mej rano... Do widzenia...
I pożegnał mię giestem pełnym powagi a pan Viot, jeszcze więcej słodki, odprowadził mię aż do drzwi, a przy rozstaniu się, wcisnął mi w rękę jakiś kajecik.
— To ustawa naszej szkoły — rzekł — czytaj pan i zastanawiaj się...
Poczem drzwi otworzył i zatrzasnął je za mną, a klucze jego zabrzęczały znowu zjadliwie...
Należało wynaleźć sobie schronienie na noc, co było dla mnie rzeczą niemałej wagi. Na szczęście przed łożą odźwiernego, stał ów chłopak z blond wąsami i kurzył fajeczkę. Ten mi grzecznie ofiarował swoje usługi i polecał doskonały hotelik, niedrogi, gdzie będę obsłużony jak książę udzielny, do którego on