lika. Na widok wchodzącego pana Viot dreszcz przebiegł po całej gromadce. Malcy pomieszani patrzyli na siebie... Opowiadający, stracił głos, — a biedny „Jan Królik”, w swem przerażeniu, pozostał z jedną łapką zawieszoną w powietrzu i długiemi uszkami nastawionemi do góry.
Uśmiechnięty pan Viot stanął przed katedrą, zdziwionym, badawczym wzrokiem, ogarnął ogołocone z wszelkich przyborów piśmiennych pulpity, i nie wyrzekł ani słowa. Tylko jego klucze zgrzytnęły dziko: i w jego imieniu krzyczały: — A hultaje, więc to tak pracujecie tutaj!... Próbowałem ułagodzić te nieznośne klucze.
— O! panowie pracowali dużo ostatniemi dniami — wybąkałem, drżąc cały ze wzruszenia — chciałem w nagrodę opowiedzieć im powiastkę...
Pan Viot nie odpowiedział nic, ukłonił się z uśmiechem i wstrząsnąwszy raz jeszcze kluczami wyszedł.
Wszakże, na wieczornej rekracyi, zbliżył się do mnie i wręczył mi, zawsze ze słodką miną, i zawsze w milczeniu, kajecik ustawy z zakładką na stronicy 12-stej, gdzie
Strona:PL A Daudet Chudziak.djvu/60
Ta strona została skorygowana.