mi wspaniały kajet cały zapełniony kreskami, wykonanemi jaknajstaranniej dla mnie na pamiątkę. To było jego pożegnanie.
Biedny Bamban!
Objąłem zatem dozór nad średniakami. Oddział ten składał się z piędziesięciu złośliwych chłopców, pyzatych góralczyków, od dwunastu do czternastu lat wieku. Byli to po większej części synowie wzbogaconych dzierżawców rolnych. Rodzice posyłali ich do szkoły, aby zrobić z nich paniczyków, kosztem studwudziestu franków kwartalnie.
Wszystko to było grubijańskie, zuchwałe, nadęte, mówiące chłopskim seweńskim dyalektem, dla mnie niezrozumiałym.
Powzięli do mnie nienawiść odrazu, zanim mię poznali. Byłem z góry dla nich wrogiem — przezwali mię pionkiem. Od chwili zajęcia katedry w ich klasie rozpoczęła się między nami walka zacięta, bez przerwy, na każdym kroku.