Strona:PL A Daudet Chudziak.djvu/85

Ta strona została przepisana.

ko co od niego pochodziło było mu przyjemne!... Ach, nieoceniony człowiek! kochany, dobry książę. Zaprzyjaźniliśmy się w jednej chwili. Ofiarował mi zaraz szczyptę swej pachnącej tabaki, pociągnął poufale za ucho, poklepał czule po twarzy i pożegnał serdecznemi słowy:
„Biorę pański interes na siebie. Wiem czego panu potrzeba, prędko się coś znajdzie... Tymczasem przychodź pan do mnie jak najczęściej”.
Odszedłem zachwycony.
Przez dwa dni jednak nie poszedłem tam, powstrzymałem się oględnie. Dopiero dnia trzeciego udałem się znów do pałacu przy ulicy Saint-Guillaume. Ogromny drab błękitno-złoty zapytał mię o nazwisko, na co z miną pewną siebie rzekłem:
— Powiedz — że to ktoś z polecenia proboszcza z Saint-Nizier.
— Lokaj wrócił po chwili.
— Książe pan jest bardzo zajęty. Prosi pana, aby zechciał wybaczyć i zaszedł innego dnia.
Naturalnie że z całego serca wybaczyłem poczciwemu księciu! Nazajutrz idę o tej samej godzinie. Zastaję wczorajszego