Strona:PL A Daudet Chudziak.djvu/89

Ta strona została przepisana.

dzi domagać się aż dwóch dni urlopu! jeszcze czego?... Ani jednej minuty! — powiadam mu.
— Ależ panie margrabio...
— Żadnego — ależ — jeżeli pan odejdziesz na dwa dni, to odejdziesz pan nadobre.
— Odchodzę nadobre, panie margrabio.
— Szczęśliwej podróży!
— I ten ladaco odszedł sobie... Na ciebie więc liczę, kochany chłopcze, że mi go zastąpisz. Warunki moje takie: Sekretarz przychodzi do mnie o 8-mej rano, przynosi z sobą śniadanie. Dyktuję do 12-tej. Sekretarz je śniadanie sam jeden, bo ja śniadania nie jadam nigdy. Po śniadaniu sekretarza, jak najkrótszem, ma się rozumieć, — zabieramy się znów do roboty. Jeżeli gdzie jadę sekretarz mi towarzyszy; powinien mieć papier i ołówek przy sobie, bo ja dyktuję ciągle: w powozie, na przechadzce, na wizytach, wszędzie; wieczorem sekretarz obiaduje ze mną. Po obiedzie odczytujemy to co dyktowałem w ciągu dnia. Kładę się do łóżka o 8-mej, a mój sekretarz jest swobodny do dnia następnego. Płacę sto franków miesięcznie i daję obiad. Nie jest to rozkosz, ale za trzy lata, po skończeniu Pamiętników,