Strona:PL A Daudet Chudziak.djvu/95

Ta strona została przepisana.

kiem znalazłem się na środku pokoju gotów krzyczeć: Wstawać panowie! — jak w sypialniach kolegium. Ale ocknąwszy się do reszty, i obejrzawszy że jestem u Jakóba, porwał mię śmiech radosny, i począłem biegać jak szalony po całym pokoju. Mniemany dzwonek Sarlande, był tylko dzwonkiem jakiegoś sąsiedniego warsztatu. Odzywał się, jak tamten, sucho i twardo, może tylko mniej złośliwie i mniej bezlitośnie. Na szczęście tam ten był już o całą setkę mil ode mnie, i choćby pękał dzwoniąc, niema niebezpieczeństwa abym go usłyszał.
Otworzyłem okno. Bałem się prawie, że ujrzę tam na dole, podwórze oddziału wielkich, z melancholicznemi drzewami, i tego wstrętnego człowieka z kluczami zawieszonymi na piątym palcu, przechadzającego się wzdłuż murów.
W tej chwili wszystkie zegary biły dwunastą. Ogromna wieża kościoła Saint-Germain wydzwoniła mi w same uszy, pierwsze dwanaście uderzeń na „Anioł Pański”. Przez otwarte okno grube ciężkie tony wpadały do mieszkania Jakóba, wciąż po trzy, jedne za drugiemi, niby bańki dźwięków, które, pękając, napełniały graniem cały po-