Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/101

Ta strona została przepisana.

Maurycy zajęty czemś na szluzie z chłopcem od tamy, ujrzał gości z daleka, przybiegł wydając okrzyki Karaiba, powiewając czapką, na której woda i słońce, powyjadały złoto z galonów. On sam opalony, z nosem czerwonym, zgrubiałym, prawdziwy marynarz, jak mówił Roman. Zrobił się z niego tęgi zuch wskutek ćwiczeń na wodzie.
— Hę! Maurycy? Borda! wykrzyknął rozradowany ojciec, niedostrzegając przestrachu biednego chłopca na wzmiankę o jego powołaniu.
Na szczęście przybyli już do domu. Domek był parterowy o kilku wschodach w ganku. Otaczał go ogród, pełen dobrze utrzymanych zielonych grzęd. Wewnątrz był obszerny pokój z dwoma żelaznemi łóżkami, dla dozorcy tamy i jego sługi. W kącie zegar drewniany, manipulator i cały aparat telegraficzny, łączący wszystkie tamy na Sekwanie. Obok znajdowała się kuchnia, w której błyszczały nieużywane jeszcze statki.
— Żyję jak kawaler, mówił Roman do żony i opowiadał jej, że się stołuje Pod zgłodniałym w Damour, w oberży marynarzy o dwa kroki od domu, sławnej z zupy z jarzyn i linów duszonych.
Tamto zamówił śniadanie. Potem z tajemniczą miną, wprowadził gości do pokoju ciemnego, z powodu zamkniętych okiennic. Lecz gdy otworzył okno i zajrzało światło dzienne, rozległ się okrzyk podziwienia. Ujrzano piękne mahoniowe