Gdy Elina po raz pierwszy od śmierci Babuni, zaczęła grać zwrotkę, starej narodowej pieśni: „O Danio! z twemi wspaniałemi polami i łąkami”, — zdawało się, iż jej nieboszczka wtóruje swym trzęsącym się głosem.
Potem zagrała Mozarta, niby pełne życia świegotanie ptasząt, zamkniętych w klawikordzie, którym wtórowały z wybrzeża pliszki, fruwające w krzakach. Po skończeniu jednej sonaty rozpoczęła drugą, potem trzecią, pociągnięta urokiem starego instumentu. Odwróciwszy nagle głowę, ujrzała iż jest sam na sam z panem Lorie. Roman z Sylwanirą poszli dla przyjemności dzieci na wybrzeże. Pani Ebsen zaś, aby się tam swobodnie wypłakać.
Lorie pozostał, nieprzestając słuchać, wzruszony do głębi duszy, nawet więcej niż przystawało dygnitarzowi administracyi.
Elina ożywiona muzyką, była tak piękną, z błyszczącem okiem i paluszkami, jak motyle latającemi po klawiszach. Byłby chciał jak najdłużej przeciągnąć tę chwilę, by módz na nią patrzeć. Nagle gwałtowny krzyk dziecka, krzyk przestrachu, rozległ się w powietrzu.
— To Fanny! zawołała Elina; biegnąc wybladła do okna. Lecz tam się teraz śmiano serdecznie.
Lorie wyjrzawszy przez okno, zrozumiał powód całego zamieszania. Oto Roman przybrany w strój skafundra, gotował się zstąpić pod tamę.
Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/108
Ta strona została skorygowana.