Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/109

Ta strona została przepisana.

— Ach jakżem się przelękła!
Elina, której powoli powracały na twarz kolory, a bicie serca się zmniejszało, wsparła się o mały balkonik i ręką przykrywając oczy zarumieniona i żywym blaskiem słońca oblana.
— Jak pani jesteś dobrą dla tego dziecka, wyszeptał Lorie.
— Prawda, kocham ją, jakby moją była i boli mnie to, że będę zmuszoną jej się wyrzec.
Przestraszył się, przypomniawszy sobie projekta matrymonialne, jakie niegdyś pani Ebsen przed nim rozwijała. Nieśmiało, z obawą, że się czegoś dowie, zapytał:
— Wyrzec się jej, dla czego?
Elina się wahała patrząc ciągle w dal.
— Dla tego, że pan masz zamiar, dać jej drugą matkę.
— Kto to powiedział? Nigdym nie pomyślał...
Ale czy się mógł oprzeć temu jasnemu wejrzeniu, które z jego okiem się spotkało? Rzekł więc:
— Tak rzeczywiście czasami... zdarza się czasami... Tak smutno żyć samemu, nie mając z kim dzielić się radością lub smutkiem, jakich się do znało w ciągu dnia. Życie bez żony takie smutne. Sylwanira odejdzie nie dziś to jutro; zresztą ona nie zastępuje matki. Ja sam pomimo zdolności organizacyjnych, nie potrafię domu prowadzić, chociaż gotów byłbym rządzić całym Algierem.