Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/110

Ta strona została przepisana.

Mówił to wszystko z prostotą, z lekkiem pomieszaniem i z miłym, naiwnym uśmiechem.
Elinie z pewnością podobał się teraz lepiej, onieśmielony i lękający się życia, niż kiedy przybierał, swą świąteczną napuszoność.
— Oto dla czego myślałem ożenić się powtornie, lecz tylko w głębi ducha, przynajmniej niezwierzałem się i mocno mnie to zaciekawia, kto pani mógł to powiedzieć?...
Elina przerwała mu mowę, pytając:
— Czy przynajmniej dobra, ta o której pan zamyślasz?
Trzęsąc się cały Lorie, odpowiedział:
— Dobra, piękna, doskonałość jednem słowem.
— Czy będzie kochać pańskie dzieci?
— Już je kocha! Zrozumiała go i zmieszała się bardzo.
Ujął ją za rękę i począł mówić po cichu, nie wiedząc dobrze co mówi, lecz ona w drżeniu głosu, odgadywała melodyę miłości.
Podczas kiedy najczulsze zapewnienia, obietnice na przyszłość, tłumnie cisnęły się na usta jej przyjaciela, ona ciągle zamyślona nie przestawała patrzeć w dal. Zdawało jej się, że widzi przed sobą, życie spokojne i gładkie, jak ów krajobraz nad Sekwaną, o regularnie pokrajanych zagonach, z kiełkującem na nich zbożem, oświeconem to mocniej to słabiej, stosownie do kierunku słońca.
Może marzyła o czemś innem, o przestrzeniach szerszych, o życiu ruchliwszem? W młodości lu-