Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/125

Ta strona została przepisana.

U stóp pawlonij, jakby na łożu wiosennem, byłoby się dobrze położyć... Marzeniem jego młodości było tam usnąć z policzkiem na relsach, z tym policzkiem, którego nic uleczyć nie mogło. I obecnie cała jego wysoka postać, wychylała się przez poręcz, pociągana jakimś obłędem i niezwalczoną pokusą. Lecz pociąg już znikł jak huragan, sycząc, gwiżdżąc i połyskując mosiężnym parowozem, wszystkie okienka w jedno zlewając, tumany kurzu, skry i liście opadłe porywając swym szalonym wirem.
Potem nastąpiło jakby odrętwienie powietrza, powstrzymanie wszelkiego ruchu. Tylko z obu stron drogi widać było błyszczące i czarne pręgi, coraz bardziej zwężających się szyn.
— Pani oczekuje pana w małym salonie.
— Idę... odpowiedział Autbeman, głosem przebudzającego się człowieka; blady był jeszcze i potem zlany, pod wpływem dręczącej go zmory.
W małem parlatorium na dole, z meblami krytemi spłowiałym zielonym atłasem, z czasów zamążpójścia starej matki Authemana, Joanna naradzała się z Anną de Beuil, pijąc na śniadanie duży kufel zimnego mleka, na rogu stolika, zawalonego papierami i książkami.
— Pozostań tu, rzekła półgłosem do swej towarzyszki, która zrobiła poruszenie do wyjścia, ujrzawszy męża.
Patrząc na niego śmiało jasnem swem okiem, powiedziała: