Pani Ebsen z córką, przybywszy na ulicę des Ternes, obok stacyi omnibusów, do dzielnicy zamieszkanej przez robotników, weszły w jedno podwórze, gdzie na przezroczu szklannem, oświetlonem blado przez latarnię, widać było napis: Sala Ewangielicka.
Przy wejściu wśród dwóch portier, z zielonego płótna stanowiących drzwi, człowiek jakiś rozdawał książeczki, traktaty, kantyczki, dołączając program wieczornego zgromadzenia, które już się rozpoczęło, gdy weszły panie.
Lokal był obszerny i wysoki, dawniej zajęty przez warsztat, dziś przerobiony na salę modlitw. Popod świeżem pomalowaniem ścian, przy mdławem świetle płomienia gazowego, widać było kopeć z komina kuźni i dziury od półek z narzędziami.
Wewnątrz sali, na czterdziestu ławkach, z których większa połowa była niezajętą, rozsiadała