Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/163

Ta strona została przepisana.

Noc nastała, ptaki umilkły na drzewach, przechodnie coraz rzadsi, przy dalekim odgłosie bębna, wymykali się jedynem wyjściem jakie jeszcze było otwarte; a na horyzoncie, ostatnie okno znikało z oczu.
W Linie, Lorie widział już tylko dwoje dużych oczu, które trudno mu było poznać, tak surowa nieruchomość ich niepodobną była do jej słodkiego i ożywionego przedtem spojrzenia.
— Już się więcej nie odezwę w tej kwestyi, rzekła, teraz wiadome są panu moje warunki.
Matka, zaniepokojona że ich tak długo nie było widać, przystąpiła do nich z Fanny, mówiąc:
— Czas już powracać, szkoda, taki bo śliczny wieczór...
Całą drogę mówiła tak sama jedna. Oni zaś szli jedno obok drugiego, jednakże tak dalecy od siebie, jakby już zupełnie rozłączeni.
— Do prędkiego widzenia... przyjdziesz pan? powiedziała pani Ebsen, wchodząc na schody.
Lorie wszedł do siebie, nie śmiejąc odpowiedzieć — i dopuścić aby Fanny poszła sama na górę z książkami.
Ale natychmiast wróciła, nie mogąc mówić od łkań.
— Już nie będzie lekcyj... Pa... pani odprawiła mnie, już nie chce być moją mamą. Ach! mój Boże!...
Sylwanira wziąwszy ją na ręce zaniosła do pokoiku jej, zanoszącą się od płaczu.