Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/165

Ta strona została przepisana.

— A Port Zbawiciela, a pani Autheman, odezwał się Lorie poważnym głosem.
— Tak myślisz?
— Powiadam pani, że to ta kobieta... to ona wydziera nam naszą Linę.
— Może być... masz słuszność. Ale oni płacą tak dobrze, tacy są bogaci. Widząc że biedny Lorie wstrząsa głową obojętny na te jej dowodzenia, dodała na zakończenie „jakoś to będzie”, jak zwykle mówią osoby chcące się łudzić, oczekując nieszczęścia z zamkniętemi oczyma.
Całą noc i nazajutrz rano, przy machinalnej biurowej pracy, podrzędnego urzędnika, Lorie umacniał się w postanowieniu, że nie ustąpi.
Praca ta zależała na tem, że przeglądał dzienniki i wypisywał najmniejszy nawet artykuł, odnoszący się do jego ministra i na marginesie notował nazwę gazety. Cały zajęty dramatem swego życia, z pośpiechem zbywał swe zajęcie, odrywał się od niego parę razy, kreśląc brulion listu do Liny, który trudno mu było napisać, pośród płaskich żartów, i śmiechów, dochodzących od biurek kolegów. Po południu wezwano go do dyrektora.
Nie był to już Chemineau od niejakiego czasu. Idąc szybko w górę, były prefekt Algieru, objął w temże samem ministeryum dyrekcyę bezpieczeństwa, a nawet słychać było że otrzyma prefekturę policyi. „Chemineau Chemine“, mówiono w biurach.