Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/187

Ta strona została przepisana.

Lina słuchała, czując, że utraca wszelką wolę, wszelką wiarę w szczęście.
Tym razem pani Autheman, zapuściła się dalej w przechadzce: przeszła przez cały park, poprzerzynany prostemi ulicami, alejami utrzymanemi czysto, starannie, które powiększa jeszcze wspaniałość właściwą ogrodom francuzkim. Drzewa sztucznie poprzycinane, tworzą portyki, galerye, z kulistych bukszpanów i cisów, w kształcie piętrzących się wazonów. Naśladują marmur oplatając się lijanami i akautem.
Joanna milczała, wsparta na ramieniu neofitki, wzruszonej otaczającą ciszą, przerywaną tylko szelestem ich sukien lub chrzęstem gałązek, które Lyonezka obcinała przechodząc, przez upodobanie w regularnych liniach.
Zatrzymały się nareszcie u kraty — i zardzewiałe zamki, zgrzytnęły pod ręką pani Autheman. Krajobraz zmienił się: tam dalej była wieś i swoboda, aleje zarosłe trawą, grupy brzóz drżących w kątach łąk różowych od wrzosów i żywopłotów, świergot ptasząt, buki, dęby, o pniach mchem obrosłych, wydające wonie starej roślinności leśnej.
W miejscu gdzie las był przerzedzony, wznosił się szalet z jedliny, prawdziwy szalet szwajcarski: miał zewnętrzne wschody, szybki w ramę ujęte, ganek ciągnący się wzdłuż pod wystającym dachem, umocowanym dużemi kamieniami, z obawy burz górskich.