zwoleniem matki, nierozumiejącej dobrze, o co chodzi. Kazania, śpiewy i śmierć, zawsze śmierć, jako nadzieja i jako groźba, wkrótce przeniknęły wysuszającym smutkiem tę naturę świeżą w chwili rozwijania się.
Dziecko mówiło: „Nudzi się mi, chciałabym wrócić do domu”. Anna de Beuil łajała ją, straszyła i nie pozwalała wychodzić.
Nagle neofitka popadła w jakąś szczególną niemoc, przerywaną atakami nerwowemi, wizyami odkrywającemi jej tajemnice nieba i piekła, męki potępionych, radość wybranych do Stołu Pańskiego, — które ją przejmowały rozkoszą i zachwytem, lub taką trwogą, że jej zęby szczękały.
Chłopka ta miewała kazania, prorokowała; wyciągała na łóżku swe ciało wychudłe, konwulsyjnie skórczone od wewnętrznych cierpień i tak krzyczała, że się w całym parku rozlegało.
— Słyszę jej jęki zdaleka, mówiła nieszczęsna matka, której niedopuszczano do niej pod pozorem, żeby wzruszenie choroby nie pogorszyło.
Weszła nareszcie skoro córka niepoznawała już nikogo. Zaczynało się konanie: chora milczała, drgała konwulsyjnie, zęby miała zaciśnięte, źrenice osobliwie rozszerzone — który to objaw, nagle oświecił lekarza, co było powodem tej dziwnej śmierci.
— Musiała rwać w parku jagody belladony i jeść je, myśląc, że to wiśnie.
Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/191
Ta strona została skorygowana.