— Niby to moje dziecko nie znało wisien, wołała zrozpaczona matka i pomimo zdania lekarza, pomimo raportu prokuratora z Corbeil, arcydzieła ironii sądowniczej i grzecznego przedrwiwania, pozostała przekonana, że zabito lekami jej małą, chcąc usposobić główkę jej do ekstaz.
Takie było powszechne mniemanie w okolicy, i odtąd złe imię pozostało temu tajemniczemu szaletowi, który w zimie zdaleka można było poznać przez gałęzie drzew do koła niego wyciętych.
Stojąc po środku łączki usianej różnobarwnem kwieciem, falującej od powiewu lekkiego wiaterku, wśród ciszy i wspaniałości tego letniego popołudnia. Ustronie nic złowrogiego w sobie nie miało. Elina doznała na jego widok, mystycznego wrażenia zachwytu, które streścić można było w trzech słowach: błogość, spoczynek, światło. Ach! nadewszystko błogość!
Dochodziły ją jęki kobiet modlących się głośno, organy mieszające się z ostrym szmerem szarańczy w trawie i z lotem muszek wirujących wysoko pod błękitem nieba. Przed drzwiami mały garbusek zamiatał z cicha schodki prowadzące do wejścia.
— To Chalmette’a, rzekła Joanna po cichu, robiąc znak robotnicy żeby się przybliżyła.
Chalmette’a przybyła właśnie z Creuzot, po tysiącznych obelgach.
Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/192
Ta strona została skorygowana.