Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/196

Ta strona została przepisana.

Ale napróżno wychyla się ku drzwiom, staje na palcach, zagląda poprzez kraty lub ramię celnika aż do placu, gdzie stoją błyszczące i puste wagony — nie widać czarnego kapelusza Eliny.
Z początku nie przerażało jej to, tłómaczyła sobie jej opóźnienie nagłą ulewą. „Pewno przyjedzie córeczka moja następnym pociągiem” myślała. „Ale będzie to dosyć późna godzina, bo do 8-mej żaden pociąg nie nadejdzie, prócz pośpiesznego, który się nie zatrzymuje w Ablon”.
Mało sobie z tego robiąc, przechadzała się po opustoszonej sali, gdzie gaz był tylko co zapalony i płomienie jego chwiały się od wilgotnego wiatru, odbijając się na bruku podwórza wodą zalanym.
— Na chwilę świst pośpiesznego pociągu ożywił dworzec; słychać było kroki ludzkie, szmer głosów i turkot taczek; potem znów odbijało się tylko echo powolnej przechadzki pani Ebsen, pluskanie deszczu, lub w korytarzach oszklonych szelest odwróconej stronnicy i głośne wycieranie niewidzialnego nosa.
To wyczekiwanie nudziło biedną kobietę: żołądek miała pusty, zimno jej było w nogi. Na pociechę za to długie wartowanie, wyobrażała sobie, że za chwilę, w wygodnem gniazdku, zasiądą z Liną naprzeciw siebie do wyśmienitej i gorącej „zupy z piwa”.
Ósma godzina!... Słychać świst i turkot wagonów zajeżdżających przed dworzec. Drzwi się