Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/197

Ta strona została przepisana.

otwierają... Eliny znowu nie ma... „Niezawodnie zatrzymano ją w pałacu i zastanę w domu depeszę. Bądź co bądź, nie jestto grzecznie ze strony pani Autheman, która wie, żeśmy zawsze razem i że się tak kochamy... Elina, także niepowinna była przystać...
Biedna kobiecina gderała, brodząc pod parasolem po kałużach wzdłuż tych długich alej, na których ciągną się od dworca do Val-de Grâce, ogromne niezamieszkałe budowle o pięciu piętrach, z czarnemi otworami zamiast okien.
— Czy jest dla mnie depesza, matko Blot?...
— Nie... mam tylko gazetę... ale co to znaczy, że pani sama jedna? Nie miała siły odpowiedzieć ogarnięta tysiącem obaw, które jej się cisnęły do głowy.
— Może Elina chora? ale by mnie uprzedzono, jeżeli w tym pałacu ludzkie istoty mieszkają...
— Pojechać, włóczyć się po nocy, w taką niepogodę?... Lepiej zaczekam do jutra rana... myślała.
Jakże ten smutny wieczór przypominał jej powrót z pogrzebu Babuni. Ogarnęło ją to samo wrażenie pustki i rozłąki, z tą różnicą, że Eliny nie ma i że ona sama jedna musi dźwigać zmartwienie i katusze niepokoju.
U Lorie’go nie świeciło się.
Odkąd wyprawił Sylwanirę z dziećmi do tamy, apóźno wracał biedak, unikając sąsiedztwa, które zbyt było bolesne od czasu, jak Elina posta-