Skoro kupiła bilet i usiadła w wagonie, uspokoiła się nieco. Z zimną krwią zaczęła rozważać, jak powoli, zdradziecko, zastawiano sidła na jej córkę, począwszy od pierwszej bytności Anny de Beuil, która ją tak ciekawie wypytywała jakie mają stosunki w Paryżu, — pewno dla przekonania się, czy można działać bezkarnie, — skończywszy na zgromadzeniu w Ternes, gdzie córka jej stała na estradzie, obok tej waryatki.
Jakież to okropne!... wszystko jej się uprzytomniało; nawet ten frazes pani Autheman, kiedy przyjechała zaprosić Elinę do swych szkół: „Pani bardzo kochasz swe dziecko!” Jak złośliwie i zimno wymówiły to, jej ładne choć zaciśnięte usta.
— Jakim sposobem dotąd tego nie spostrzegłam? Cóż to za zaślepienie?... Jakie niedołęztwo... wszystkiemu ja winną jestem...
Elina nie chciała tych tłumaczeń, tych chorobliwych obrzędów religijnych, któremi zwolna obałamucono jej głowę. Na ową wspólną modlitwę także nie miała chęci... Ja sama tego pragnęłam przez chciwość, przez próżność, dla zbliżenia się z Authemanami, dla tego że to bogaci ludzie. Ach głupia ze mnie, głupia!...
Przeklinała siebie samą i zarzucała obelgami.
Ablon!
Wysiadła, nie poznając dworca, nie przypominając sobie przyjemnej wycieczki, jaką tam wszyscy razem na wiosnę zrobili; tak dalece miejscowość
Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/200
Ta strona została skorygowana.