Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/205

Ta strona została przepisana.

Pani Ebsen słuchała ze wzrokiem w ziemię spuszczonym, lecz sercem i głową buntowała się.
Nagle, z siłą powziętego postanowienia, rzekła:
— Dobrze nie chcesz mi pani oddać Liny... udam się do sprawiedliwości. Zobaczymy, czy takie bezeceństwa są dozwolone.
Pomimo tych pogróżek, na które była obojętna, pani Autheman wyprowadziła ją na ganek gdzie dała znak lokajowi, aby jej towarzyszył — ciągle majestatyczna, nieugięta jak przeznaczenie.
W połowie drogi, matka obejrzała się, stanęła na tym tarasie, gdzie córka jej przechadzała się wczoraj, może dziś rano. Objęła okiem wielki i cichy park, nad którym się wznosił krzyż biały, wyłaniający się z mgły, jakby na szczycie cmentarza.
Ach! pobiedz ku tym gęstym zaroślom, ku tej grobowej piwnicy, gdzie czuła, że córkę jej żywcem zamknięto, ciężarem własnym rozbić drzwi i z wielkim, z okropnym okrzykiem: „Lina!...” porwać ją, unieść daleko, przywrócić ją do życia... oto jakie pomysły wzburzona krew zrodziła w jej głowie.
Potem zatrzymała-ją pewna wstydliwość, poczucie swej niemocy wobec tego zbytku, tego przepychu, które bądź co bądź, czyniły na niej wrażenie.
Pozostała jej tylko ucieczka do sprawiedliwości.
Z silnem postanowieniem szła wyprostowana ku wsi, mając gotowy i bardzo prosty plan. Oto