Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/206

Ta strona została przepisana.

chciała pójść do mera, przełożyć mu swą skargę i wrócić z żandarmem, ze strażą wiejską, z kimkolwiek, coby zmusił tę szkaradną kobietę, żeby jej oddała dziecko, lub przynajmniej powiedziała, co się z niem stało.
O skutku tego przedsięwzięcia nie wątpiła; o to jej tylko chodziło, czy uczyniła wszystko, co się dało, coby przekonać mogło panią Autheman zgodnym sposobem.
— Płakałam, zaklinałam ze złożonemi rękami... nie chciała mię słuchać. Trudna rada! Trzeba dać naukę tej kobiecie kradnącej dzieci.
Na jedynej ulicy tej wsi, po której pięła się w górę między szeregiem domków i wązkich ogródków, nie było żadnego ruchu. Wszyscy musieli być w polu w tej porze żniw.
Od czasu do czasu uchylił ktoś firankę, albo pies przyszedł węszyć kroki obcej osoby, ale firanka opadała natychmiast, a pies nie szczekał. Nic nie przerywało tej ponurej ciszy koszar lub domu karnego.
Na górze w cienistej alei ze starych wiązów błyszczała pod mglistem niebem, świeżo wybielona świątynia, wraz z dwiema ewangelickiemi szkołami.
Pani Ebsen zatrzymała się przy uchylonych wysokich oknach szkoły dziewcząt, chcąc się przysłuchać dziecięcym głosikom recytującym jednostajnie i w takt: „Któ-ry-jest-ró-wny-Przed-wie-czne-mu-w-nie-bie-Kó-ry-jest-ja-ko-Przed-wie