O jakże uradowany był podprefekt, gdy wyszedł po za kratę placu Beauvau, gdy wskoczywszy do fiakra, kazał się zawieść na kolej, aby się nie spóźnić na pospieszny pociąg, odchodzący do Touraine.
Przybycie do Grailletonów było mniej radosne.
Żona powitała go na szeslongu, z którego już wstawać nie mogła. Leżąc tam, przepędzała dnie całe, wpatrzona w wielką wieżę zamku Amboise, której, grube i zczerniałe mury, wiecznie sterczały przed smutną samotnicą. Od niejakiego czasu niemieszkała w domu Gailletonów, lecz obok u ich „odźwiernego”, którego obowiązkiem było pilnować winnicy, dotykającej do ogrodu.
„Ponieważ choroba wzmagała się, pani Grailleton obawiała się o swoją podłogę i swoje meble, przedmioty jej ciągłej troskliwości. Mogłoby się coś rozlać, ziółka albo oliwa z lampki nocnej. Od świtu do nocy, stara ta jejmość nie wypuszczała z rąk pióra do spylania, szczotki i kawałka wosku. Jak froter ciągle czyściła i wycierała posadzkę; zdyszana, prawie zawsze na czworakach, w szkaradnej zielonej spódnicy, zajętą była jedynie utrzymaniem ukochanego gniazdka, które mogło służyć za typ Turańskiego domu: czyściutki był, bielutki, z czerwonym geranium na każdem oknie.
Pan Gailleton, był prawie takimże samym tyranem dla swego ogrodu. Prowadząc podprefekta do chorej żony, kazał mu podziwiać równość
Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/21
Ta strona została skorygowana.