„Idę sama jedna... brnę po błocie, w bezludnej okolicy, chcę wezwać żandarmów, żeby mi siłą oddali dziecko...
Na co się zdadzą sędziowie, żołnierze, kiedy mnie już córka nie kocha? Powtarzała sobie słowo po słowie straszny list, od rana tyle razy odczytywany. Bóg mię woła, idę do Niego... oddana ci córka...
— Lina!... oddana mi!... Doprawdy, są rzeczy...
Wtedy, wraz z niewdzięcznością Liny odżyło w jej sercu wszystko, co dla niej uczyniła...
— Czuwałam po nocach, biegałam nad siły, żeby jej na niczem nie zbywało, żeby była wykształcona i wychowana starannie. Sama chodziłam w łachmanach i łatach, żeby dziecku dać nową wyprawkę na pensyę. I kiedy po tylu prywacyach i trudach, wyrosła na piękną i wykształconą osobę... ach jakaż ona miluchna... „Bóg mnie woła, idę do Niego!“
Nogi się pod nią uginały. Musiała wypocząć na stosie czerwonawych kamieni z kopalni do jakiejś budowli przywiezionych-, pomiędzy pokrzywami i wielkiemi roślinami przechowującemi w zielonych kieliszkach wodę deszczową, jakby truciznę w czaszy.
Postawiła przemokłe nogi na desce wiodącej do statków; której koniec mókł jeszcze w rzece; jej gładka spadzistość nęciła znużoną i zrozpaczoną matkę, ale nie dłużej jak na mgnienie oka. Jedna tylko straszna myśl ją zajmowała:
Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/214
Ta strona została skorygowana.