I zawsze ten szmer kipiącego kotła, lecz jakoś bliższy, zwiększony, tuż obok niej. Czuje iż głowę ma wolniejszą i że szum w uszach ustał. — Otwiera oczy i ze zdziwieniem, nie widzi już ani rogatki, ani stosu kamieni.
Zkąd to wielkie łóżko, na którem leży i ten pokój do którego blask dzienny, przedziera się przez żółte firanki, odbija się na suficie i ścianach, tak jak w nadbrzeżnych domach?
Pani Ebsen już kiedyś widziała ten dywan w duże kwiaty, te rozwieszone obrazki wycięte z żurnali, ale najwięcej ją zdumiewa ten odgłos gwizdawki pod oknem i wołania: „hej! hej! Romanie!” panujące nad szmerem fal pieniących się wzdłuż stawideł. A tam we framudze drzwi, mała blondynka w długiej koszulce chłopskiej, patrząca na nią, nagle ucieka, wołając głosem Fanny:
— Sylwaniro! obudziła się.