Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/219

Ta strona została przepisana.

Wieczorem zapalało się czerwone światło na przodzie płytów, zwiększające się przez odbicie w wodzie. Wpatrywała się w ten płomień, niknący we mgle, towarzyszyła mu myśląc:
— Teraz są w Ablon... w porcie l’Anglais.... w Paryżu...
Wobec pożerającej ruchliwości jej myśli, ta woda, ci ludzie, te statki przesuwające się z jednostajną powolnością, doprowadzały ją do rozpaczy; jakby naigrawania się z niej. Czas rekonwalescencyi dzieliła na przystanki: tyle to dni w łóżku, tyle w krześle, kilka kroków po pokoju dla wzmocnienia nóg, a potem — w drogę!
Była to gorączka więźnia, blizkiego uwolnienia.
Jednakże pieszczono ją na tamie. Roman szczęśliwy z posiadania żony przy sobie dla siebie, obcowaniem z nią, wyrzekał się śmiechu i śpiewu, przez wzgląd na biedną matkę; i kiedy wchodził po cichu, aby postawić na komodzie wielkie bukiety z trzciny, irysów i kit wodnych, tak ułożone jak on jeden potrafił; przed wejściem do tego smutnego pokoju, przysposabiał się uzbrajając w myśli ponure: Wyobrażał sobie że Sylwanira zachorowała lub że ją pan odwołał z dziećmi.
Lecz jego gest powściągliwy, oczki małe na dół z hypokryzyą spuszczone, zwykłe „cré cochon pani Ebsen”, gniewały i drażniły Sylwanirę. Wypychała go więc z pokoju, ażeby na świeżem powietrzu wybrzeża, dał ulotnić się upojeniu