Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/22

Ta strona została przepisana.

grzęd i połysk kwiatów, jak gdyby je pióro jejmości musnęło.
— Pojmujesz dobrze, kuzynku, iż puścić tu dzieci, było niepodobieństwem... Otóż jesteśmy u kuzynki... Znajdziesz ją strasznie zmienioną.
W istocie tak było: twarz miała wybladłą, policzki zapadnięte jakby nożem wyżłobione; ciało zdawało się mniejsze i wykrzywione pod długą i fałdzistą suknią. Lorie niezauważył tego jednak odrazu, bo z radości oglądania drogiego męża, tak była rumiana, młoda i pełna życia, jak kiedy miała lat dwadzieścia. Jakiż to był uścisk serdeczny, skoro pozostali sami, po odejściu Gailleton’a do ogrodu. Nakoniec miała go już przy sobie, nie umrze przecież nie uścisnąwszy chociaż jego jednego. A dzieci — Maurycy, Panny? Sylwanin — czy ich dobrze dogląda? O jakże musiały urość! Co za niegodziwi ludzie, że jej nie pozwolą mieć przy sobie chociaż małą Fanny!
Potem cichutko, prawie szeptem z powodu zgrzytania grabi Gailletona pod oknem, zaczęła prosić:
— O! weź mnie, zabierz mnie ztąd! Żebyś ty wiedział, jak ja się tu nudzę sama jedna, jak mnie przytłacza ta ogromna wieża! Zdaje mi się, iż to ona przeszkadza mi was widzieć! A jakże dokuczliwe jest samolubstwo tych starych maniaków; jak się niepokoją o należność swoją, gdy się jeden dzień spóźni; cukier, chleb wydzielano mi. Odźwierna uraża mnie, przenosząc na łóżko.