między kochającymi się, Elina miała jakby przeczucie tego sąsiedztwa.
Pewnego ranka pani Autheman zastała ją zalaną łzami.
— Cóż tam znowu? spytała ostro.
— Moja matka choruje tu blizko.
— Kto ci powiedział?
— Czuję to.
W ciągu dnia dowiedziano się rzeczywiście, że pani Ebsen jest na tamie.
Prezydująca widziała w tem przeniewierstwo służby, nikt nie jest takim niedowiarkiem w rzeczach tyczących się subtelnego odczuwania, jak ci prawowiernie wierzący. Czuła że wpływ jej ustanie, skoro tylko córka zobaczy się z matką.
— Czas w drogę Ebsen, czyś gotowa?
— Jestem gotową, odpowiedziała biedna Ebsen, starając się mówić stanowczym głosem.
Jej skromna wyprawa robotnicy prędko była ukończona i z pewnością nie tak starannie jak ta, dla której matka przerzuciła stare koronki i najdroższe pamiątki. Była to wyprawa biednej guwernatki, najwięcej miejsca w niej zajmowały biblie i Poranne Modlitwy, które czuć było jeszcze drukarnią.
Powóz już gotów. Anna de Beuil wsiadła w niego, tymczasem Ebsen uściskała panią Autheman, potem wszystkie towarzyszki, pannę Hamer i Crouzat’a, słowem prawdziwą swą rodzinę, jedyną dozwoloną robotnicom Portu Zbawiciela.
Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/228
Ta strona została skorygowana.