Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/232

Ta strona została przepisana.

— Tutaj, odezwał się dziecięcy i płaczliwy głosik z olbrzymiego łóżka z pawilonem, na wzniesieniu... Co za traf, że dziś właśnie przybywasz!...
Pośród ręcznych lusterek, ołówków, łapek zajęczych, pudełek z pudrem i maścią, ułożonych na stoliku pokrytym aksamitem genueńskim, który przypominał gotowalnię aktorki, pani d’Arlot oswoiwszy się z ciemnościami, dostrzegła nieszczęsną Deborę. Leżała ona z rostarganym rudym włosem i bladą twarzą żydówki ze wschodu, świecącą się od maści, zarówno jak ręce i wspaniałe ramiona wysunięte z pod koronek.
— Widzisz... to samo co bywało na pensyi... Cały tydzień nie będę mogła przyjmowań gości ani bywać nigdzie.... W dodatku muszę znosić te szkaradzieństwa naskórne... Dziś rano wystąpiło to niespodzianie... właśnie w dzień przyjęcia... Jutro miał być mój bazar w ambasadzie na korzyść powodzian... zapomniałam jakich... A moja suknia od Veroust... Przyznaj, żem nieszczęśliwa!
Łzy spływały po rozpuszczającej się maści, ukazując krwawe zadraśnięcia skóry, nie zbyt widoczne, ale przykre dla ładnej, światowej kobiety, zajmującej wybitne stanowisko.
— Czegom ja nie próbowała żeby się pozbyć tego... Louesche, Fougues, błota z Saint Amand... Tak, po pięć godzin siedziałam po szyję w czarnem, gorącem błocie, wśród którego przebiegały