Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/235

Ta strona została przepisana.

— Ach, życie nie jest wesołe... Wszędzie same nieszczęścia... Czy wiesz, co się przytrafiło naszej biednej matce Ebsen?
Leonia obtarła żywo łzy, posłyszawszy to nazwisko:
— Ja dla niej właśnie tu przybyłam... rzekła ożywiając się... Czy słyszał kto coś podobnego? Nawet tego powiedzieć nie chcą gdzie jest jej córka... Ależ to potwór, ta Joanna Autheman.
— Nie zmieniła się od czasów pensyonarkich. Czy przypominasz sobie jej ładną twarz, poważne zachowanie, maleńką biblię, którą nosiła w kieszonce od fartuszka, gdzie myśmy kładły zegarki?... Ona i mnie chwilowo zawróciła głowę. Byłabym z nią pojechała do Afryki... Czy wyobrażasz mnie sobie misyonarką, pomiędzy murzynami?...
Rzeczywiście trudno było wystawić ją sobie tam — z temi jej maściami, kosmetykami, ołówkami, któremi malowała ciągle żyłki na posągowej szyi.
— Cóż twój kuzyn Autheman mówi na to?... Jakże on może pozwalać na takie okrucieństwa... Serce się kraje... jak ta biedna matka zacznie opowiadać... Nie słyszałaś jej?... Niektóre szczegóły są niedouwierzenia... Ona jest na dole, w moim powozie. Nie śmiała wejść, sądząc, że masz gości, ale jeżeli chcesz...
— Nie, nie, proszę cię, zawołała Debora z przestrachem, baron zakazał mi się mięszać w tę sprawę...