Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/236

Ta strona została przepisana.

— Baron?... Dla czego?... A ja właśnie liczyłam na ciebie... na twój salon... na tego Chemineau, który tu ciągle przesiaduje...
— Nie, moja droga, na wszystko cię proszę... Ty nie wiesz, co to jest w banku, mieć Authemana przeciwko sobie. On by zgubił człowieka... Ale ty sama... twój mąż... przecież jest deputowanym teraz... Deputowany z opozycyi uzyska wszystko, co zechce...
— Nie mogę prosić o nic mego męża, powiedziała hrabina podnosząc się.
Debora zatrzymywała ją tylko przez grzeczność; słaba ta istota lękała się sporu, w którym musiała być pobitą; co było jej z góry wiadomem; przedewszystkiem chodziło jej też o to, żeby nie widziano pani Ebsen u niej, na jej dziedzińcu.
— Bardzo mi przykro... wierzaj mi... dla ciebie... dla tej biednej kobiety... odwiedzisz mnie kiedy?... Bądź zdrowa moja droga... że cię też nie mogę uściskać!
Porwana znowu szałem rozpaczy, padła na łóżko i leżała w strojnym negliżu z maścią na piersiach, rękach i ramionach, wyglądających z pod koronek i atłasów. Nie płakała, nie poruszała się, jęcząc tylko leżała, podobna do dużej lalki.
Schodząc ze wschodów wyłożonych jasnym dywanem z brzegami z pluszu, Leonia d’Arlot myślała:
— Jeżeli oni się boją, cóż powiedzą inni?...