Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/245

Ta strona została przepisana.

Pracownie huczały w cienmem podwórzu, wózki ciągnione przez ludzi, taczki, ciężko toczyły się po bruku, podczas gdy nasze dwie kobiety dążyły do powozu.
Pani Ebsen rzekła gestykulując wśród tego zgiełku:
— Sama dam sobie radę, kiedy się wszyscy boją...
W tem robotnicy wyładowujący drzewo popchnęli ją... chcąc się usunąć, wpadła na koło od wózka... głucha, ciężka, niezgrabna, zmięszana, wydawała krzyki, jak dziecko — wtedy Leonia przyszła ją wziąć za rękę, myśląc, co by się stało z tą biedną istotą, gdyby musiała walczyć sama jedna ze swem nieszczęściem. „Nie, nie, ja jej nie opuszczę”, powiedziała sobie.
— Zarządzi się to śledztwo o którem wspominał Raverand. Zaraz jutro pan d’Arlot zobaczy się z ministrem...
— Jakaś ty dobra kochaneczko, odparła matka, której palące łzy spływały na rękawiczki, wśród ciemności panującej w powozie.
Było to prawdziwem poświęceniem ze strony Leonii d’Arlot dla starej przyjaciółki, że się chciała zwrócić do męża; bo chociaż mieszkali pod jednym dachem, zupełnie był jej obcym i przestała go wtajemniczać w swoje sprawy.
Powracając z ulicy Val-de-Grâce, zastanawiała się nad tem, iż jeden po drugim, przypomniały jej się nieszczęsne szczegóły urazy, tak krwawią-