— Mam wprawdzie dziecko, które mię strzeże od błędu; ale czy to zapełnia życie?... Ach Raverand miał słuszność... jestem nieubłaganą...
Jednakże zmiękła od kilku godzin, jak gdyby ją te łzy matki roztkliwiły, czyniąc bardziej ludzką swem udzielającem się ciepłem. W każdym razie, ten dramat pani Ebsen poruszał ją, wyrywał z tego odrętwienia mystycznego, przez które upatrywała tylko śmierć — cel i wyzwolenie.
— Pan hrabia jest w salonie z hrabianką...
Poraz pierwszy oddawna salon w ich domu był oświetlony: przy otwartym fortepianie siedziała na wysokiem krześle dziewczynka i pod nadzorem starej guwernantki z baranim profilem, grała jakieś ćwiczenia.
Pan hrabia przyglądał się paluszkom rozstawionym na klawiszach i uderzał takt, a cały ten obrazek oblany był światłem dużej lampy z zasłoną.
— Muzykujemy trochę przed obiadem, rzekł mąż kłaniając się z półuśmiechem, ściągającym brodę krótką i jasną, miejscami siwiejącą i wielki nos sybaryty, który trybuna parlamentarna nazwie pewno majestatycznym.
Ona, zmięszana, że się znajduje w tem niby odzyskanem kółku domowem, tłómaczyła się ze spóźnienia, uniewinniała... nagle rzekła:
— Mam cię o coś prosić, Henryku.
„Henryku!...” Całe lata minęły jak nie słyszał tego imienia, bo na Avenue de l’Opera pan hrabia nazywał się Biquette.
Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/247
Ta strona została skorygowana.