miast zwykłego uściśnienia, kończyła zapewnieniem swem o przywiązaniu w Jezusie.
Nic dziwaczniejszego jak ten dyaiog listowny, ta sprzeczność żargonu kaznodziejskiego metodystki, z głosem prawdziwego uczucia. Ziemia i niebo odzywały się do siebie, ale z tak znacznej odległości, że się porozumieć z sobą nie mogły, bo nerwy czucia porwane były i bujały w powietrzu. Matka pisała:
„Gdzie jest moje drogie dziecko? Gdzie jesteś, co robisz? Ja myślę o tobie i zalewam się łzami. Wczoraj był dzień Zaduszny, udałam się na cmentarz i na grobie babuni uszczknęłam bukiecik, który ci posyłam.”
Córka odpowiadała:
„Dziękuję ci za pamięć, ale mi jest daleko milej posiadać Zbawiciela żyjącego wiecznie, niż te nędzne kwiaty. Niczego tak gorąco nie pragnę, jak tylko żebyś droga matko, pozyskała Jego przebaczenie, spokój i pociechę, jakiem i cię w łasce swojej chce obdarzyć.”
Pomimo to wszystko, nic nie miała lepszego jak te listy zasmucające i zimne; ocierała łzy na to-tylko, aby je odczytać. W oczekiwaniu ich, w otwieraniu koperty ze drżeniem, czerpała siły do życia, do walki z wyrokami losu i przeciw zuchwałym swym zamysłom, które tak trwożyły pastora Birka, troszczącego się: „o biedną swą towarzyszkę.” Naprzykład chciała czekać na powóz pani Autheman, przed jej domem, uczepić się
Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/255
Ta strona została skorygowana.