Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/260

Ta strona została przepisana.

Wszystko to się odbywało bez tłoku, bez hałasu; słychać było tylko łagodny i ciągły brzęk monet liczonych, dźwięk srebra przytłumiony, jakby szmer niewidzialnego strumienia, który płynął od rana do wieczora; u źródła swego niewinny, rozlewał się potem po Paryżu, Francyi i świecie, stawał się szeroką rzeką bystrą i niebezpieczną, nazywaną: bogactwem Authemanów, które napełniało trwogą najwyżej stojących, najsilniejszych, wzruszało sumieniem najtwardszem, najlepiej od pokus zabezpieczonem.
Zdarzało się czasami pani Ebsen, widzieć otwierającą się główną bramę przed srokatemi końmi, ciemno bronzowego koloru karetą, którąby poznała nawet bez poważnej i srogiej sylwetki ukazującej się za przejrzystą szybą. Doznawała wówczas pokusy do jednego z tych szaleństw, od jakich ją wstrzymywał pastor Birk, strasząc ją, więzieniem lub jeszcze okropniejszą rzeczą, której wyjaśnić nieśmiał.
Po tej bezcelowej bieganinie, którą starała się przedłużyć, wracała do domu wyczerpana i z jakimże biciem serca i gorączkową trwogą, pytała za każdym razem: „Matko Blot, czy nie ma nic dla mnie?”
I cóż ona znajdowała niekiedy? Niestety! zimny list, od „swej oddanej” ale nigdy i nigdy czego się spodziewała, nie śmiejąc do tego się przyznać.