Rozmyślając w tak smutny sposób, dziekan przygląda się starej i naiwnej rycinie, wiszącej naprzeciw niego na ścianie zakrystyi. Przedstawia ona pastora na pustyni, w czasie prześladowań: tłum klęczący, mieszczan, chłopów, dzieci, starców i kaznodzieję w czarnej sukni w swej budce ciasnej i lekkiej, w której wnętrzu widać postaci będące na straży.
Ten krajobraz górski, te skały bazaltowe pośród wilkolistnych kasztanów, przypominają mu pastorat w Mongardier, pomiędzy ubogimi duchem...
— Dobrze, niechaj mię usuną, niech mi odmówią nawet najmniejszego probostwa, mogę sypiać w szałasach węglarzy, a obrzędy spełniać będę pod gołem niebem, dla trzód i ich pasterzy...
Tak, ale „Droga.”
Nie pomyślał o niej jeszcze...
— Powróci za dwa dni... Co za scena...”
I on, dziekan kościoła, on zastępca Boga, który się nie cofnął przed ważnością swego kroku i zemstą Authemanów, drży na myśl o złości tej wątłej kobieciny, przygotowuje już w skołatanej głowie list, jaki napisze, aby złagodzić starcie się w chwili jej przybycia.
Dokoła niego chodzą po zakrystyi. Dozorca świątyni z żoną, porządkują przedmioty święte, zajmują się gospodarstwem Boga, nieodzywając się do pastora, jak gdyby także obawiali się skompromitować.
Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/277
Ta strona została skorygowana.