Zawsze najwpierw maluczcy dają czuć niełaskę... „Trzeba iść” — zostaje z trudnością, żeby się rozebrać w westyarzu.
W pustej świątyni rozlegają się jeszcze niknące szmery, jakie zazwyczaj tłum zostawia po sobie: jest to kołysanie się parowca, gdy się maszyna zatrzymuje i szruba przestaje się obracać.
Cienie zaczynają padać, trybuny oblekają się czarną barwą, ciężkie dywany rozkładane między stołem świętym a ławką dyakonów zwijają i układają w stosy; a ten ogołocony kościół jest tak posępny, jak teatr po spuszczeniu zasłony.
Aussandon przyspiesza kroku, wchodzi do westyaku i przerażony staje na progu: jest tam jego żona. Wszystko widziała, wszystko słyszała i na odgłos otwierających się drzwi, biegnie ze szczęką wysuniętą naprzód, w kapeluszu przekrzywionym na siwiejących włosach.
— „Droga” — szepnął biedny dziekan, zbity z tropu.
Ale ona nie daje mu więcej mówić:
— Ach, mój przyjacielu... mój drogi mężu! Zacny człowieku!... — woła i szlochając rzuca mu się w objęcia.
— Jakto... wiesz?
— O, wiem... i dobrześ postąpił... Ta niegodziwa, co dzieci wykrada, zasłużyła na taką karę.
Jakże czarowną jest siła głosu i mowy! Wszak że on słowem swojem podbił tę istotę zmateryali-
Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/278
Ta strona została skorygowana.